Dla kogo jest ten blog?
Piszę go przede wszystkim z myślą o rodzicach małych alergików oraz atopików. Tych, którzy podejrzewają alergię u swojego dziecka, albo już potwierdzili taką diagnozę i stają w obliczu nowych wyzwań alergicznej codzienności, trochę niepewni co dalej.
Piszę go też z myślą o swoich dzieciach, aby zgromadzić w jednym miejscu te przykazania codzienności, którymi muszą się kierować. Aby miały kiedyś pod ręką przepisy na ulubione potrawy, schematy postępowania w konkretnych sytuacjach, wiedzę o niezbędnej suplementacji, i tak dalej. Abym ja także wszystko to pamiętała.
Jeśli sam/sama jesteś alergikiem, również znajdziesz tu coś dla siebie. Jeśli masz w temacie duże doświadczenie, być może zainspirują Cię jakieś moje przepisy, jadłospisy albo tipy organizacyjne.
Borykałam się z tematem alergii wielopokarmowej moich dzieci osobiście i w bardzo poważnym zakresie, o czym więcej piszę w naszej historii poniżej. Nadal trochę nam zostało do zrobienia. W międzyczasie (a minie niebawem dekada) wiele się wydarzyło i zmieniło, dzieci zdrowo rosną, temat alergii i azs ewoluuje, ale jest nadal mocno obecny w naszym życiu, jak aplikacja działająca w tle.
Dzielę się tutaj swoją wiedzą i zebranym doświadczeniem, bo wiem, jak trudno poradzić sobie na początku tej drogi, uporządkować chaos informacyjny i sprzeczne podejścia, oddzielić mity od faktów, „dobre rady” od dobrych praktyk.
Wiem, jak trudno jest opiekować się własnym dzieckiem, kiedy staję się ono niemal królikiem doświadczalnym dla naszych codziennych decyzji, ile łez bezradności to wywołuje, jakie osamotnienie czują rodzice, z jakim poczuciem winy i strachem przychodzi się mierzyć na co dzień.
Kiedy okazuje się, że dziecko ma alergie albo azs, to wywraca do góry rodzinną codzienność. Nagle nic nie da się robić jak kiedyś – ani jeść, ani się myć, ani prać, ani spać. Najprostsze czynności nagle wymagają świadomych decyzji, trzeba nad wszystkim myśleć, sprawdzać, wyłączyć autopilota na dobre.
Mam nadzieję, że zebrana tu wiedza, doświadczenie, energia wsparcia i zrozumienia, jaką wkładam w pisanie, pomogą Wam trochę się uspokoić, odżyć, odegnać poczucie osamotnienia i odzyskiwać dzień po dniu z radosnego dzieciństwa Waszych dzieci.
Jednak podkreślam, że nie jestem lekarzem, a wszystkie teksty to wyłącznie moje subiektywne opinie i odczucia oraz interpretacje, oparte na doświadczeniach, konsultacjach, pogłębionej lekturze. Nie można ich traktować jako zaleceń, bardziej jako punkt wyjścia do własnych poszukiwań, takie kompendium dla początkujących. Po pomoc w alergii, diagnozę, zalecenia udajcie się zawsze do specjalisty. Nieleczona alergia może mieć bardzo poważne konsekwencje. Alergologia stale się rozwija i mam nadzieję, że za jakiś czas będzie w stanie odpowiedzieć na potrzeby każdego cierpiącego alergika.
Prawda jest jednak taka, że na co dzień najważniejszym sprzymierzeńcem własnego dziecka w alergicznych problemach jesteśmy my sami – na każdym etapie obecni, obserwujący.
Karmimy, kąpiemy, smarujemy, kupujemy, planujemy, widzimy reakcje. To my – rodzice na koniec dnia łączymy przypadkowe kropki w jeden obrazek, zyskując najszerszą perspektywę.
Wyniki testów alergicznych – szczególnie na początku – nie dają obrazu tak pełnego, jak obserwacja, która jest naszym podstawowym narzędziem i odpowiedzialnością.
W końcu żyjemy w świecie tysiąca zmiennych, każdy z nas w innych warunkach, będąc zupełnie inną osobą (czynniki psychosomatyczne), a wokół nas inny skład powietrza, wody i domowego kurzu. To wszystko ma znaczenie.
Dlaczego ALERGIA OD KUCHNI?
Po pierwsze dlatego, że to jest blog praktykującej mamy alergików.
Moje dzieci miały/mają multialergię pokarmową i wziewną oraz atopię.
To, o czym piszę, to świat, w którym żyję od około dekady. To połączenie zdobywanej stopniowo wiedzy i psychicznej odporności z wieloletnią praktyką i doświadczeniami na żywych organizmach własnych dzieci. To praca 24/7, od której się nie odpoczywa, ani nie można się zwolnić z odpowiedzialności.
W związku z tym, podpowiem Ci rozwiązania „od kuchni”, takie, o których nie usłyszysz za często na wizycie lekarskiej, ani nie wyczytasz z podręczników.
Po drugie dlatego, że kuchnia to mój oręż.
To oręż każdej mamy alergika i atopika. To, czym karmimy dzieci, buduje je albo osłabia. Jedzenie może pomagać, ale i szkodzić – w sposób nagły i dramatyczny albo długofalowy. Trzeba działać świadomie.
Spędzam w kuchni, na planowaniu, na zakupach i gotowaniu dużo czasu, ale nie mogę sobie tego odpuścić, jeśli nie chcę mieć głodnej rodziny. MUSZĘ GOTOWAĆ. W praktyce, codziennie i na każde święto.
Muszę gotować w diecie eliminacyjnej – z tym większą dbałością o wystarczającą podaż wszystkiego, co dzieciom potrzebne do zdrowia, wzrostu i rozwoju. Muszę gotować bez glutenu, pszenicy, mleka i pochodnych mleka, orzechów, migdałów, owoców morza i kilku gatunków mięsa.
MUSZĘ TEŻ PROWOKOWAĆ. Aby multieliminacja pokarmowa nie stała się koniecznością na zawsze. To jedno z najtrudniejszych wyzwań.
Codziennie stawiam przed rodziną 4-5 posiłków. Nie ma od tego wakacji, nie ma all inclusive na zagranicznych pobytach. Zależy mi w pierwszej kolejności na bezpieczeństwie dzieci, w drugiej – na wysokiej jakości jedzenia, niskim stopniu przetworzenia, dobrym smaku. Na trzecim miejscu, zależy mi też na tym, aby czasem wychodzić z kuchni, nie spędzać w niej połowy życia.
Organizuję sobie tę przestrzeń tak, aby wilk był syty i owca cała.
Planuję posiłki, zakupy, robię meal prep, suplementuję, testuję, prowokuję pokarmem, obserwuję, analizuję, pokazuję tu swoje wnioski, aby innym mamom skrócić trochę drogę do dobrych efektów i ułatwić życie codzienne.
Wszystko to od środka – od naszego epicentrum zmagań z alergiami i atopią.
Kuchnia to moje centrum dowodzenia.
Więcej o naszych alergiach
Jesteśmy rodziną, w której alergikami są tylko dzieci.
Objawy alergii pojawiły się u nich po skończeniu 6.tygodnia życia, w trakcie karmienia wyłącznie piersią. Manifestowały się od początku głównie poprzez skórę, która przez dugi czas wyglądała miejscami na poparzoną, była poraniona, opuchnięta, z wysiękami i stale rozdrapana. Były sytuacje, gdy czerwieniały i puchły powieki, uszy, błony śluzowe, skóra całego ciała pokrywała się pokrzywą i swędzącymi wysypkami, rozlewającymi się z minuty na minutę coraz bardziej. Było też wiele innych oznak alergii, typowych dla wieku niemowlęcego.
Wielokrotnie brakowało mi już sił, szczególnie w okresach niemowlęcych, był to czas tak wymagający jak nigdy przedtem w życiu. Czas bez snu, czas restrykcyjnych diet eliminacyjnych, uczucia bezsilności i wszechobecnego lęku, a także ciągłego poszukiwania. Dniami i nocami szukałam sposobów, by pomóc dzieciom.
Alergie nie minęły z wiekiem, ale ewoluują.
To temat, który kroczy za nami jak cień, stale szumi w tle, wymuszając poszukiwanie rozwiązań dla codziennych sytuacji. To nowe wyzwania z każdym kolejnym etapem wzrostu i rozwoju dzieci.
Za nami już okres alergii niemowlęcej i wczesnodziecięcej, z którymi przyszło bardzo wiele doświadczeń i nauki. Teraz mamy etap szkolny, etap nowych wyzwań, gdzie powoli wkracza samodzielność dzieci w wielu kwestiach i brak kontroli z mojej strony. Dochodzi do głosu potrzeba dobrej organizacji codzienności, aby zapewnić bezpieczne otoczenie i zdrowe odżywienie, bezpieczeństwo podczas wycieczek, kolonii, wakacji, koleżeńskich spotkań.
Dieta – już trochę mniej radykalna – nadal jest z nami. Zaczynaliśmy bardzo wąsko: bez mleka i białek mleka w żadnej postaci, bez glutenu i pszenicy, bez orzechów, bez jajek, migdałów, kakao, miodu, kilku rodzajów mięsa, okresowo też wielu innych składników.
Teraz – nie ma w diecie orzechów, pszenicy, BMK i gluten w prowokacjach. Jest raczej bez cukru i bez wysokoprzetworzonych produktów. Gotuję od lat sama, aby móc kontrolować postępy we wprowadzaniu składników do diety i nie martwić się o niespodzianki w składach. Zostałam dietetykiem, aby działać jak najbardziej świadomie i bilansować dietę odpowiednio na każdym etapie rozwoju.
Dla ułatwienia, ale też dla dobrego samopoczucia całej rodziny, jemy wszyscy to samo i nikt nikomu nie zazdrości talerza.
Wydawałoby się, że dieta to w obecnych czasach niewielki problem. Żaden, w porównaniu z dekadą wcześniej. Wegańskie, bezglutenowe produkty są dziś popularne, wręcz modne. W sklepach mamy wybór chlebów, bułek, mieszanek mąk, makaronów, pieczywa do tortilli, pizzy i pity, mlek roślinnych każdego rodzaju.
Pojawiły się specjalistyczne blogi, strony z przepisami.
To sprawia, że bez dwóch zdań JEST ŁATWIEJ. Wszystko bardziej dostępne. Pomysły na gotowanie „bez wszystkiego” wpychają się niemal nachalnie. Jednak, jak to zwykle bywa, kij ma dwa końce. Nadmiar informacji i inspiracji może być i błogosławieństwem, i przekleństwem.
Wiem, że połowa przepisów na bezglutenowe wypieki, które znajdziesz w internecie, nigdy Ci nie wyjdzie tak, jakbyś chciała lub oczekiwała.
Precyzyjne odmierzanie składników z długiej listy i ich mieszanie w określonej kolejności z odczekiwaniem to tu to tam, i tak codziennie, może być frustrujące do granic wytrzymałości.
Skomplikowane i długie instrukcje wcale nie ułatwiają gotowania, tylko zżerają czas.
Pomimo dostępności produktów i popularności różnych diet, rodzinne wyjście do restauracji to nadal problem. Znalezienie w menu czegoś, co jednocześnie pozbawione jest glutenu, pszenicy, białek mleka i orzechów, jest od lat wielkim wyzwaniem.
– Owszem, w ofercie mamy bezglutenowe desery, ale wszystkie zawierają mleko.
– Tak, mamy rybę pieczoną, ale z masłem i orzechowym pesto.
Co więc zamówić, gdy na pierwszym miejscu jest jednak nie głód, a bezpieczeństwo?
My z tego powodu praktycznie nie jadamy w restauracjach, bo dla dzieci nie ma w zasadzie nic (chyba że frytki).
Przedszkolne i szkolne wycieczki to albo zawsze własna śniadaniówka lub termosik, albo mozolne ustalanie z biurem podróży i nauczycielem całej listy „może – nie może”.
Każda impreza, urodziny kolegów – to własny plecak i własny kawałek ciasta przyniesiony z domu.
Jak się tego doświadczy, to przychodzi zrozumienie, jak bardzo ważne jest to domowe gotowanie. Te lunchboxy i przekąski. Te frykasy, żeby odejść od codziennych już wyświechtanych dań. Tu nie da się oszukać głodu kupioną na rogu albo w szkolnym kiosku bułką, pączkiem czy drożdżówką z serem. Aby nie być głodnym, trzeba się PRZYGOTOWAĆ. To pochłania czas, energię i siły, a także sporo pieniędzy.
A w tym wszystkim najważniejsze to skupić się nie na jedzeniu i alergiach, ale na dzieciach. Ci mali ludzie czują, myślą, obserwują i stale się rozwijają oraz – powoli dorastają. Alergie i atopia są dotkliwe fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie. Tak wiele zakazanych owoców na każdym kroku, tak częste poczucie bycia innym, pokrzywdzonym, gorszym.
Myślę, że najważniejsze jest tak wszystko ułożyć i opanować, żeby mimo utrudnień, codziennością dzieci była radość i odwaga, nie złość, zazdrość, frustracja albo wszechobecny lęk.